Moore udowadnia, że nawet nie będąc wielką pięknością, można być wspaniałą aktorką. Jej role to w większości perełki, a brak choćby jednego Oscara (jednego przegrała z nieporówywalnie słabszą aktorką Zeta-Jones), to kolejna pomyłka Akademii.
Z całym szacunkiem dla Nicole Kidman i jej roli w "Godzinach", którą uwielbiam, Julianne Moore powinna była wygrac w 2003 roku w kategorii 'najlepsza aktorka' (za "Daleko od nieba"). Laura Brown była o wiele łatwiejszą rolą. Z kolei Catherine Zeta-Jones wygrała nagrodę zasłużenie. Rzeczywiście, nie jest TAK dobrą aktorką, ale do musicali zdecydowanie się nadaje.
Ja bym polemizował, czy rola Brown w "Godzinach" była łatwiejsza od tej z "Daleko od nieba". Obie były dość skomplikowane do zagrania, bo przecież obie te bohaterki przeżywały pewne wewnętrzne rozterki, które Moore znakomicie zagrała. Dlatego aby jedną z tych ról wybrać, stanąłbym przed nie lada dylematem. Akademia wybrała najgorszą alternatywę - nie nagrodziła żadnej z obu tych wybitnych ról. A co do Zety-Jones - O.K., podobał mi się jej sexy image, jaki stworzyła w "Chicago", ale jeśli obejrzysz Lizę Minelli w "Kabarecie" to zobaczysz, że jednak Catherine nie pokazała niczego wielkiego. Za to się nieźle prezentowała - to jednak inna sprawa.
Pozdro.